Filipiny. Pierwsze wrażenia. Przylecieliśmy tu prosto z Japonii, więc szok kulturowy zaczął się od razu po wyjściu z samolotu i skorzystaniu z toalety. Koniec szumu strumyka i wariacji opcji. Na samym lotnisku może i nie ma gdzie kupić wody, ale za to są automaty z testami na dengę, malarię i zapalenie pęcherza. Wszędzie gwar, chaos i naganiacze. Spływam tropikalnym potem w tłumie, bo powróciła też szalona wilgotność powietrza. A bieda aż piszczy. Minimalna dniówka to 450 pesos czyli 8 USD. Są też częste przerwy w dostawie prądu, gwałtowne tropikalne burze (love!), pyszne papryczki nadziewane serkiem (zrobię Wam jak wrócę!). A otwartość i ciepło Filipińskich serduszek jest poza skalą!
undefined
Udostępnij ten post
Twitter
Google+
Facebook
Reddit
LinkedIn
StumbleUpon
Pinterest
Email